Seszele 2010 - reportaż - Ciepłe morza pod żaglami - morskie rejsy żeglarskie

Idź do spisu treści

Menu główne:

Seszele 2010 - reportaż

Rejsy > Żeglowaliśmy > 2010

Kierunek: Seszele
Reportaż naszego kolegi i dziennikarza Zbyszka Miazgi, uczestnika wyprawy Seszele 2010, który ukazał się w czasopiśmie Rotarianin (3/2010).


Dzień chylił się ku zachodowi, rzuciliśmy kotwicę, bo i tę noc spędzić mieliśmy na katamaranie. Pada komenda skippera: „Tak stoimy”. Jest zgoda na przedwieczorną kąpiel. Frajda byłaby absolutna, gdyby woda w oceanie była ... choć trochę chłodniejsza. Za to w pobliże naszej łajby przypływają z wizytą dziesiątki, a może i setki ryb. Zachowują się przyjaźnie. Przepływa żółw, potem drugi. Czujemy się jak w akwarium.
Na horyzoncie zgrabna wyspa St. Pierre, uważana za miss archipelagu Seszele. Na jej szczycie – co jest też znakiem nawigacyjnym dla żeglarzy – trzy efektowne palmy, każda z fantazyjnym pióropuszem. Jutro wyprawimy się na tę wyspę, obejrzymy ją z bliska, wtedy z pewnością odkryjemy i inne jej uroki.

Na środku Oceanu Indyjskiego
Czas już po temu, aby przedstawić się i wyjaśnić, skąd wzięliśmy się na Seszelach, leżących aż na środku Oceanu Indyjskiego. Otóż nasza załoga, to dziesiątka lublinian, płci obojga. Połowa spośród nas należy do klubów rotariańskich: Lublin-Centrum oraz Lublin Stare Miasto. Nasz skipper, Sławek Wyspiański, w tym czasie był nawet prezydentem tego drugiego klubu.
Przed rokiem, również pod dowództwem Sławka, odbyliśmy rejs wzdłuż brzegów Chorwacji, o czym było w „Rotarianinie”. I wówczas przyrzekliśmy sobie popłynąć na ciepłe wody. Wybór padł na Seszele, znane ... z książek  o piratach, ale i współczesnych – pełnych zachwytu – żeglarskich opowieści.
Najpierw był samolot z Warszawy do Frankfurtu, a stamtąd do stolicy Kataru, Doha. Drzemka na egzotycznym lotnisku. Wreszcie, po trzydziestu paru godzinach  podróży, leżąca na największej z wysp archipelagu, Victoria, stolica Seszeli. Tu czekał na nas wyczarterowany – via Internet – katamaran.

W najmniejszej stolicy świata  
Po rozlokowaniu się w kabinach, „na mieście” dokonujemy zakupów uzupełniających zabrane z kraju zaopatrzenie, na czekający nas tygodniowy rejs. Ceny przynajmniej dwukrotnie wyższe od europejskich. Trudno się dziwić: mąkę na chleb, cukier, mleko, nawet warzywa i owoce, a także wodę mineralną przywozi się tu – statkiem lub samolotem – z odległej o 1600 km Afryki Południowej, albo Madagaskaru, Malediwów, nawet Indii. Na tutejszej glebie, powstałej ze zwietrzałych skał granitowych, rosną oszałamiająco piękne palmy, a nijak nie chcą drzewa owocowe, warzywa, nawet ziemniaki.   
Z czasu przeznaczonego na zakupy wygospodarowujemy parę kwadransów na zwiedzenie 25-tysięcznej Victorii, będącej najmniejszą stolicą świata. Miasto pełne zieleni, sympatyczne, czyste, ale daleko mu do metropolii. Największą atrakcją jest, królująca na centralnym placu, miniatura londyńskiego Big Bena. To wspomnienie kolonialnej przeszłości. Najkrócej było to tak: najpierw (połowa XVIII w.) Seszele zaanektowali Francuzi. Ale po przegranych przez nich wojnach napoleońskich, archipelag, aż do 1976 r., przeszedł we władanie Brytyjczyków.

Też mieliśmy wesele...
Trudno byłoby dziś odpowiedzieć na pytanie: skąd pochodzą mieszkańcy Seszeli? Pierwszymi z nich, choć raczej gośćmi przelotnymi, byli piraci, którzy na tych wyspach przyczajali się, czekając na statki wyładowane towarami, płynące z – lub do – Indii. Pierwsi, stali już lokatorzy, przybywali z różnych stron imperium brytyjskiego, głównie z Indii i Afryki. Dołączali do nich kupcy z Azji Wschodniej. A po zniesieniu niewolnictwa (1835 r.) praktyką stało się, że brytyjska marynarka, po przechwyceniu przepływającego w pobliżu statku wypełnionego niewolnikami, uwalniała ich na tutejszych wyspach. Był też – niezbyt odległy – czas, że Seszele stały się popularnym miejscem zsyłek. Ostatnim znanym więźniem był arcybiskup Cypru, Makarios. Potem, gdy został już prezydentem Cypru, z rozrzewnieniem wspominał czasy niewoli na „rajskich wyspach”.
Od paru dziesiątków lat Seszele zdobywają reputację idealnego miejsca na wakacje. A po nakręceniu w tutejszych plenerach serii filmów o pięknej i niezbyt cnotliwej Emmanuelli, wyspy te stały się celem podróży kochanków, a także par szukających wyjątkowego miejsca do zawarcia małżeństwa, i skonsumowania go. Trzeba przyznać, że my też mieliśmy w tym swój udział. Miejscowym białym likierem o nazwie
coco d’amour – kokos miłości, wznieśliśmy toast za pomyślność dwójki z naszej załogi, Marka i Renaty, świętujących akurat swoje srebrne wesele.

Wyspiarskie życie
Żeglowanie pomiędzy tutejszymi wyspami wymaga wcześniejszego dobrego przygotowania (są niezłe locje), a w trakcie rejsu – wprawy i czujności. Znaków nawigacyjnych brak. A więc, aby nie rozpruć kadłuba o skałę czy rafę, pływać można tylko w dzień, dobrze bacząc, co przed dziobem. Na szczęście, woda jest tu krystalicznie czysta.  Na całym atolu są zaledwie cztery porty, nocowanie odbywa się więc „na kotwicy”. Ma to też swoje dobre strony, choćby parasol z gwiazd, o czym przekonaliśmy się także ostatniej, opisywanej wyżej nocy.
Czas więc powrócić do początku naszej opowieści, przerwanej – przypomnę – u brzegu „miss archipelagu”, wyspy St. Pierre. Trzy palmy na jej szczycie prezentowały się jeszcze piękniej w promieniach wschodzącego słońca. Atrakcją tego ranka miało być nurkowanie. Widoczność sięgała nawet 40 m. Szpaler ukwiałów – lepiej ich nie dotykać – wskazywał drogę w głębiny. Ponownie bogactwo ryb: strojniś królewski, żerująca wśród koralowców strzykwa, drapieżna barakudę, ustniki... Pojedynczo przemykają żółwie.
Za to na sąsiedniej wyspie Corieuse, żółwi jest cała kolonia. Zarówno maleństwa, jak i osobnicy o długości 1 m i wadze ponad 150 kg. Sympatyczni, ciekawscy, potrafiący jeść z ręki. Żółwie przywiezione zostały tutaj z Galapagos, i jako jeden z nielicznych gatunków fauny i flory, zaadoptowały się na tutejszych wyspach. Nie przyjęła się natomiast uciążliwa i niebezpieczna dla człowieka „gadzina”: żmije, węże, nawet komary. Stąd, obok turkusowych wód oceanu, piaszczystych plaż, fantazyjnych granitowych skał i soczystej zieleni – „rajskość” Seszeli.
Koniecznie wspomnieć jeszcze trzeba o wyspie Praslin, gdzie utworzono Park Narodowy Vallee de Mai, aby uchronić nie mające sobie podobnych w świecie słynne endemiczne palmy. Rosną tylko tutaj. Ich orzechy-nasiona ważą 20 i więcej kilogramów. Nie ma więc mowy, aby dopłynęły choćby do sąsiedniej wyspy. Chyba, że łupiny. Wtedy zbiera się je, miele i zażywa, jako afrodyzjak.
Ahoj, Seszele! Chciałbym jeszcze do was wrócić.

Zbigniew Miazga

.

 
 
 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego