Rejs po wybrzeżu tureckim na początku październka 2011 r. był pod każdym względem wyjątkowy. Od strony logistycznej była to najbardziej skomplikowana z dotychczasowych wypraw. Kilka dni zatrzymaliśmy się w hotelu w Izmirze, gdzie przylecieliśmy z Warszawy. Była to nasz baza wypadowa. Następnego dnia wybraliśmy się pociągiem do Secuk, aby stamtąd udać się do słynnego Efezu. W sobotę udaliśmy się taksówkami do odległego o ok. 80 km Alacati, gdzie czekał na nas nasz jacht - katamaran Nautitech 40. I tutaj niespodzianka - dwa dni musieliśmy spędzić w porcie z powodu sztormowego wiatru prosto w twarz. Dopiero w poniedziałek rano wyszliśmy w morze, które nie chciało odpuścić. Co rusz łapały nas burze (szkwały do 9 st. B) i fale, toteż większa część załogi złożyła ofiarę Neptunowi (na Morzu Egejskim to raczej Posejdonowi). Ale ekipa okazała się twarda i postanowiliśmy płynąć dalej do naszego celu, jakim było ujście rzeki Dalyan i słynne grobowce licyjskim królów. Pokonanie blisko 200 Mm zajęło nam ponad dwie doby żeglugi non stop - w turystycznych rejsach to absolutny ewenement. Po drodze był tylko krótki postój na kotwicy w starożytnym Knidos, ale tylko na kąpiel w morzu, a nie na zwiedzanie. Z Dalyan udaliśmy się po urokliwego kurortu Marmaris w zatoce o tej samej nazwie, gdzie przybiliśmy już nocą. Standard tureckich marin i obsługi jest bardzo wysoki, a ceny rozsądne, zdecydowanie niższe niż w Chorwacji. Z Marmaris postanowiliśmy wyjść w morze na noc, aby w przelocie one way dotrzeć do Bodrum, gdzie kończył się nasz rejs. W Bodrum byliśmy w piątek koło południa. Po drodze zażyliśmy jeszcze kąpieli w ciepłej jak zupa i krystalicznie czystej wodzie. W sumie w ciągu 5 dni na morzu żeglowaliśmy 77 godzin i pokonaliśmy w tym czasie 313 Mm. Ale na tym nie kończyła się jeszcze nasza wyprawa, gdyż wynajętym busem pojechaliśmy do znanego już nam hotelu Kocaman w Izmirze, skąd jeszcze w nocy udaliśmy się na lotnisko.